Od
trzech tygodni rodzinka mi choruje. Dusia, Tatianka, mąż... Ja jakoś
się trzymam, ale coraz mi trudniej. Nocki zarywam, śpię po 2 - 3 godziny
na raty, bo co chwilę wstaję do któregoś choruszka. Bo mu się pić chce,
bo gorąco, bo zapchany nosek oddychać nie pozwala, bo atak kaszlu
uniemożliwia złapanie oddechu. Nie dosypiam, jadam byle co, byle szybko,
co skutkuje tym, że waga znowu idzie w górę (nie pisałam wcześniej, że
na diecie MŻ jestem i udało mi się 4 kg zgubić). Najbardziej żal mi
dziewczynek.
U
Nadusi prawdopodobnie alergia na kurz, pleśń i roztocza się rozwija.
Staram się dom ogarniać jak tylko mogę, ale ostatnio nie daję rady i ten
ch...ny kurz czasami pomieszkuje z nami;/ Do tego doszła jakaś
infekcja, gardło czerwone, migdały powiększone, więc na lekach
przeciwbakteryjnych i przeciwalergicznych jedzie, jednak jak na razie
poprawy żadnej nie widzę, a nawet wydaje mi się, że gorzej jest niż
było. Bidulka nosek ma zapchany, oczka podkrążone, ciężko oddycha, ale
się nie skarży. Wygląd jej gardziołka mnie przeraża, ale ona uparcie
twierdzi, że ją nie boli (może i dobrze, że nie cierpi). W poniedziałek
kolejna wizyta w mojej "ulubionej przychodni".
Tatianka
za to jakiegoś wirusa złapała i od tygodnia z katarem walczy. Od kilku
dni objawy się nasiliły do tego stopnia, że oddychać może tylko wówczas,
gdy w pionie jest trzymana (wyobrażacie sobie nocki?). A jest co
trzymać, bo moja prawie 5 - miesięczna "kruszynka" waży bagatela 11,9kg
(dla porównania 2,5 - letnia Dusia waży 12,9kg). Na szczęście mała
przekonała się do Fridy i bez większych oporów pozwala sobie pomóc. W
dzień. Bo w nocy wrzaski urządza;/
Ech, te wszędobylskie wirusy i bakterie. Spadajcie z mojego domu. No już!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz