Jak
już pisałam zmieniliśmy auto. Długo się nim nie nacieszyliśmy, gdyż
troszkę ponad tydzień temu w poniedziałek wieczorem D. zajechał nim pod
dom, a już we wtorek rano okazało się, że ktoś bezczelnie uszkodził nam
tył i bok auta i odjechał z miejsca zdarzenia (parking pod blokiem). Na
szczęście budowlańcy remontujący pobliski pawilon handlowy widzieli co
się stało i spisali nr rejestracyjny sprawcy i zapamiętali markę i kolor
samochodu (kolor i tak byśmy wiedzieli, bo zostawił "pamiątkę" na
naszym aucie). Wykonałam szybki telefon do koleżanki - policjantki, co w
takiej sytuacji zrobić. Szybko wzięliśmy dane od owych robotników, ja
wróciłam z dziewczynkami do domu, a D. ruszył na komisariat zgłosić owo
zdarzenie.
Nie zdążyłam jeszcze rozebrać dziewczynek z kurtek, jak zadzwonił mój telefon.
- Jesteś jeszcze na dworze? - pyta mąż
- Nie, już z dziewczynkami jesteśmy w domu, a co?
- Bo chciałem żebyś wypytała tych facetów, czy ten samochód, to ... z naklejkami..., bo właśnie jadę za takim, marka i kolor się zgadza, ale numery są troszkę inne.
- To ty jedź za nim, żeby ci nie uciekł, a ja już biegnę się wypytać!
Wsadziłam
Tati do łóżeczka, Dusi włączyłam bajkę i popędziłam na dół. Panowie
potwierdzili dane, co przekazałam mężowi (okazało się, że panowie źle
spisali jedną cyfrę)...
Resztę wiem z jego opowieści.
Facet
zatrzymał się pod jakimś sklepem. D. wysiadł z auta i jeszcze poszedł
przyjrzeć się aucie sprawcy. Gdy ten wyszedł ze sklepu i ruszył. D.
wyszedł mu przed maskę. Facet zgłupiał.
- Był pan dzisiaj w K. - zapytał go grzecznie
- Byłem, a co?
- A przejechał się pan po moim samochodzie?
- Tak to prawda (lekko zmieszany)
Facet
zaczął się tłumaczyć, że zrobił to niechcący, że czekał przy aucie, ale
nikt nie przychodził, a on musiał do lekarza jechać (co z resztą jest
nieprawdą, bo budowlańcy powiedzieli nam, że wysiadł z auta, zobaczył
nasze uszkodzenia i że jego auto praktycznie nie ucierpiało i
odjechał)... D. wkurzony na maksa mówi mu, że mógł zostawić za
wycieraczką kartkę z nr swojego tel. i informacją, że coś takiego miało
miejsce, że gdyby go nie znalazł, to musiałby płacić za szkody z naszego
AC. Obok był komisariat policji, więc D. zażądał od sprawcy, by się tam
udali i spisali całą sprawę. Facet nie oponował, podał swoje dane. Na
drugi dzień przyjechał agent z jego ubezpieczalni, wycenił szkody. Teraz
auto jest w warsztacie blacharsko - lakierniczym i w ciągu tygodnia
mamy je odzyskać. Już się nie mogę doczekać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz