Ads 468x60px

Blogroll

Blogroll

Blogger news

About

Blogger templates

środa, 31 października 2012

:(((

Laryngolog nas nastraszyła. Mocno... Zasugerowała bardzo poważną chorobę. Mamy to sprawdzić w dziecięcej poradni specjalistycznej. Szkoda tylko, że do końca roku nie jesteśmy w stanie się tam dostać. Skończył się im kontrakt z NFZ- em. A jeśli ma rację, to... Nie przejdzie mi to przez gardło... Na razie medycyna nie potrafi sobie z tą chorobą poradzić, ale szybka diagnoza i odpowiednie leczenie dają dobre rezultaty...

Nerwy okropne... Jednak po kilku dniach rozpaczy, wylanym oceanie łez i konsultacji z innym laryngologiem nie bardzo wierzę tej babie. Zarówno nasza pediatra jak i wspomniany laryngolog (cóż że od dorosłych, w końcu mamy to samo co dzieci, tylko ciut większe) zdziwili się bardzo jej podejrzeniami...

Nie zmienia to faktu, iż Tatianka jest mocno zaśluzowana i sama nie jest w stanie się tego cholerstwa pozbyć;/ Masaże drenujące, oklepywanie, inhalacje i leki rozrzedzające wydzielinę w układzie oddechowym jak na razie dają poprawę. Mam nadzieję, że jakimś cudem dostaniemy się do tej poradni jeszcze w tym roku...

Ta niepewność mnie wykańcza:(

Nadusia jakoś próbuje się w tym wszystkim odnaleźć. Chyba wyczuwa nasze zdenerwowanie. Udziela jej się nasz niepokój. Wieczorami daje nam popalić. Częściej płacze, czasami z tak absurdalnych powodów, że aż mi ręce opadają. Wiem jednak, że to tylko "przykrywka", że doświadcza emocji, których do końca nie rozumie. Tulę ją zatem i czekam, aż płaczki lecieć przestaną i powtarzam, że kocham najbardziej na świecie...

piątek, 26 października 2012

Martwię się okropnie;(

Dzisiejsza wizyta w przychodni nie pozostawia złudzeń. Z Tatianką gorzej:( Kaszel krtaniowy, potworny katar, infekcja schodzi niżej na oskrzela;/ Kolejna zmiana leków. Tym razem na takie, których nie można stosować u niemowląt, ale nie ma wyjścia. Trzeba wybrać mniejsze zło.  Mam nadzieję, że w końcu zareaguje na leki. Lekarka zaniepokojona. Daleko na horyzoncie majaczy wizja szpitala...

czwartek, 25 października 2012

I co?

Tati nadal zasmarkana. W poniedziałek pilna konsultacja z laryngologiem, bo jak stwierdziła nasza pediatra - to nie jest normalne, by niemowlę przez ponad 3 tygodnie miało katar i ŻADNE lekarstwa nie pomagają;/ trochę mnie to martwi:( Mam nadzieję, że to nic poważnego. Koleżanka mi powiedziała, że jej synek miał katar ponad miesiąc i się męczył dopóki... nie wyszły mu pierwsze jedynki. Może i u Tati to jest powodem chronicznego zasmarkania?
Dusia... Oczka podkrążone, charczy, buźką oddycha. kataru nie widać. Wizyta u alergologa zaliczona. Dostałyśmy skierowanie na testy. Na 17 grudnia. Do tego czasu dziecię ma się męczyć, bo nie wiadomo na co jest uczulona i co w związku z tym jej podać;/ Zyrtec nie daje rady. Mała się męczy. Spać nie może, jeść jej ciężko, w czasie zabawy szybko się męczy. Moje słoneczko, wytrzymaj do tego grudnia. Mam nadzieję, że w końcu lekarze Ci pomogą!
Mąż zdrowieje. Jeszcze kaszel go męczy, ale oskrzela już ma czyste. Całe szczęście. Chociaż jedna osóbka nie wymaga już dziennego i nocnego doglądania:)
A ja...
Codziennie wieczorem odczuwam potworne zmęczenie. Do tego jakby w gardle mnie coś drapie, więc profilaktycznie Hascoseptem je płuczę i modlę się, by się nie rozłożyć. Dziś udało mi się wyrwać z domu na 1,5 godziny i zaliczyć pierwsze w życiu zajęcia z ZUMBY. Rewelacyjna sprawa! Wyszłam stamtąd zmęczona, spocona, ale psychicznie tak zrelaksowana, że niestraszne mi były wieczorne domowe obowiązki:)
Czuję wielki niedosyt! Chcę jeszcze!!!

poniedziałek, 22 października 2012

A jednak...

Z Tatianką gorzej. Wrócił katar - charczy, ledwo oddychać może, gardło znów czerwone. Kolejny antybiotyk;/ Bidulka znów się męczy. Szczepienie po raz kolejny odłożone w czasie...
Cholera!!!
PS. Przepraszam za przekleństwo, ale tylko takie słowa cisną mi się na usta:(((

Szpital cd.

Jeszcze Tati nie skończyła kuracji antybiotykiem (niestety nie zwalczyła infekcji na lekach wspomagających odporność, doszło zawalone gardło i bez antybiotyku się nie obeszło), a mój mąż znowu chory:((( Tym razem nie zwykłe przeziębienie, a zapalenie oskrzeli. Oby dziewczynki od niego znów czegoś nie chwyciły. Już miesiąc mam szpital w domu.
Pomału tracę siły...

wtorek, 16 października 2012

Akcja rodem z filmu sensacyjnego...

Jak już pisałam zmieniliśmy auto. Długo się nim nie nacieszyliśmy, gdyż troszkę ponad tydzień temu w poniedziałek wieczorem D. zajechał nim pod dom, a już we wtorek rano okazało się, że ktoś bezczelnie uszkodził nam tył i bok auta i odjechał z miejsca zdarzenia (parking pod blokiem). Na szczęście budowlańcy remontujący pobliski pawilon handlowy widzieli co się stało i spisali nr rejestracyjny sprawcy i zapamiętali markę i kolor samochodu (kolor i tak byśmy wiedzieli, bo zostawił "pamiątkę" na naszym aucie). Wykonałam szybki telefon do koleżanki - policjantki, co w takiej sytuacji zrobić. Szybko wzięliśmy dane od owych robotników, ja wróciłam z dziewczynkami do domu, a D. ruszył na komisariat zgłosić owo zdarzenie.
Nie zdążyłam jeszcze rozebrać dziewczynek z kurtek, jak zadzwonił mój telefon.
  • Jesteś jeszcze na dworze? - pyta mąż
  • Nie, już z dziewczynkami jesteśmy w domu, a co?
  • Bo chciałem żebyś wypytała tych facetów, czy ten samochód, to ... z naklejkami..., bo właśnie jadę za takim, marka i kolor się zgadza, ale numery są troszkę inne.
  • To ty jedź za nim, żeby ci nie uciekł, a ja już biegnę się wypytać!
Wsadziłam Tati do łóżeczka, Dusi włączyłam bajkę i popędziłam na dół. Panowie potwierdzili dane, co przekazałam mężowi (okazało się, że panowie źle spisali jedną cyfrę)...
Resztę wiem z jego opowieści.
Facet zatrzymał się pod jakimś sklepem. D. wysiadł z auta i jeszcze poszedł przyjrzeć się aucie sprawcy. Gdy ten wyszedł ze sklepu i ruszył. D. wyszedł mu przed maskę. Facet zgłupiał.
  • Był pan dzisiaj w K. - zapytał go grzecznie 
  • Byłem, a co?
  • A  przejechał się pan po moim samochodzie?
  • Tak to prawda (lekko zmieszany)
Facet zaczął się tłumaczyć, że zrobił to niechcący, że czekał przy aucie, ale nikt nie przychodził, a on musiał do lekarza jechać (co z resztą jest nieprawdą, bo budowlańcy powiedzieli nam, że wysiadł z auta, zobaczył nasze uszkodzenia i że jego auto praktycznie nie ucierpiało i odjechał)... D. wkurzony na maksa mówi mu, że mógł zostawić za wycieraczką kartkę z nr swojego tel. i informacją, że coś takiego miało miejsce, że gdyby go nie znalazł, to musiałby płacić za szkody z naszego AC. Obok był komisariat policji, więc D. zażądał od sprawcy, by się tam udali i spisali całą sprawę. Facet nie oponował, podał swoje dane. Na drugi dzień przyjechał agent z jego ubezpieczalni, wycenił szkody. Teraz auto jest w warsztacie blacharsko - lakierniczym i w ciągu tygodnia mamy je odzyskać. Już się nie mogę doczekać...

sobota, 13 października 2012

Szpital domowy

Od trzech tygodni rodzinka mi choruje. Dusia, Tatianka, mąż... Ja jakoś się trzymam, ale coraz mi trudniej. Nocki zarywam, śpię po 2 - 3 godziny na raty, bo co chwilę wstaję do któregoś choruszka. Bo mu się pić chce, bo gorąco, bo zapchany nosek oddychać nie pozwala, bo atak kaszlu uniemożliwia złapanie oddechu. Nie dosypiam, jadam byle co, byle szybko, co skutkuje tym, że waga znowu idzie w górę (nie pisałam wcześniej, że na diecie MŻ jestem i udało mi się 4 kg zgubić). Najbardziej żal mi dziewczynek.
U Nadusi prawdopodobnie alergia na kurz, pleśń i roztocza się rozwija. Staram się dom ogarniać jak tylko mogę, ale ostatnio nie daję rady i ten ch...ny kurz czasami pomieszkuje z nami;/ Do tego doszła jakaś infekcja, gardło czerwone, migdały powiększone, więc na lekach przeciwbakteryjnych i przeciwalergicznych jedzie, jednak jak na razie poprawy żadnej nie widzę, a nawet wydaje mi się, że gorzej jest niż było. Bidulka nosek ma zapchany, oczka podkrążone, ciężko oddycha, ale się nie skarży. Wygląd jej gardziołka mnie przeraża, ale ona uparcie twierdzi, że ją nie boli (może i dobrze, że nie cierpi). W poniedziałek kolejna wizyta w mojej "ulubionej przychodni".
Tatianka za to jakiegoś wirusa złapała i od tygodnia z katarem walczy. Od kilku dni objawy się nasiliły do tego stopnia, że oddychać może tylko wówczas, gdy w pionie jest trzymana (wyobrażacie sobie nocki?). A jest co trzymać, bo moja prawie 5 - miesięczna "kruszynka" waży bagatela 11,9kg (dla porównania 2,5 - letnia Dusia waży 12,9kg). Na szczęście mała przekonała się do Fridy i bez większych oporów pozwala sobie pomóc. W dzień. Bo w nocy wrzaski urządza;/
Ech, te wszędobylskie wirusy i bakterie. Spadajcie z mojego domu. No już!

wtorek, 9 października 2012

Chrzciny...

Od dwóch tygodni w domu mam szpital. Nadusia i D. smarkają, churchlają, zarazki sieją. Starałam się izolować Tatiankę od nich, ale siłą rzeczy się nie da. I niestety choróbsko i ją dopadło. W piątek starałam się dostać do pediatry, ale jak zwykle w naszej przychodni było to nierealne. Internistka osłuchała mi małą i powiedziała, że na puckach nic nie ma, więc to zapewne tylko katarek. Żadnych leków nie przepisała, stwierdziła, że moje mleko będzie dla małej najlepszym lekarstwem. Jednak dla mnie wydzielina z noska miała brzydki kolor, więc na własną rękę podałam jej Nasivin i Tantum Verde do gardła.  Myślę, że to był strzał w 10, bo infekcja nie rozwijała się dalej i w niedzielę mała miała o wiele mniejszy katarek niż w piątek. Gdybym posłuchała internistki pewnie dziś antybiotyk byłby w użyciu.

CHRZCINY...
chrzest
W końcu. Nareszcie. Gdybym nie truła D., a  w końcu nie wzięła sprawy w swoje ręce, pewnie Tatianka do dzisiaj nie była ochrzczona. A tak moja mała córunia dołączyła do bożych dzieciątek. I to z jaką gracją. W porównaniu z Nadusią, która w czasie swojego chrztu całą mszę dawała taki koncert, że księdza słychać nie było, Tati to cichutka myszka. Rozpłakała się na początku Mszy św. Powód? Głód zajrzał jej do pupci. Przed wyjściem z domu próbowałam ją nakarmić, ale słoneczko moje to taki typ, że jak nie ma ochoty, to choćbym całą pierś jej władowała do buźki, to i tak ją wypluje i jeść nie będzie. I tak było i tym razem. Proboszcz pozwolił nam skorzystać z zakrystii i już po chwili dziecię odzyskało humor:) I nawet katarek jej nie przeszkadzał. Dotrwaliśmy do końca mszy:)
W restauracji też pokazała klasę. Spała, jadła, rozglądała się, uśmiechała do gości. Nic jej nie przeszkadzało. Po powrocie do domu padła zaraz po kąpieli i spała do rana:) 

Kochana kruszynka...

wtorek, 2 października 2012

Blog się lekko kurzem pokrył...

Kilka kłopotów, kilka nieporozumień, czasem niepotrzebnych wymian zdań powodowało, że świat przybrał szare barwy. I mimo że dziewczynki były, są i będą moim światełkiem, moimi iskierkami w ciemności, jakoś nie miałam serca skrobać tu kolejnych wpisów;( A tyle się działo...

Nadunia
Moja cudna dziewczynka z dnia na dzień staje się coraz bardziej "dorosła". Bardzo świadomie zaczęła wypowiadać różne kwestie. Czasami nas zaskakuje trafnością poglądów i swoimi trafnymi spostrzeżeniami. Nie wiem, skąd bierze te swoje "teksty", ale jest niesamowita:) Niektóre z nich, to:
  • Absolutnie się na to nie zgadzam! - gdy jechaliśmy na zakupy i powiedziałam, że musimy odwiedzić jeszcze jedno miejsce.
  • Ależ oczywiście, że ci pomogę mamusiu! - podczas sprzątania mieszkania.
  • Nie mogę tu iść mamusiu, bo się przewrócę i zrobię sobie krzywdę!
  • Widzisz mamusiu, jak dziewczynka płacze? Chyba ktoś jej zrobił przykrość! - gdy zobaczyła dziewczynkę zanoszącą się płaczem. 
Trening czystości opanowała już całkowicie. Od ponad dwóch tygodni korzysta z nocniczka, a najczęściej woła "na kibelek mnie posadź mamusiu/ tatusiu, bo siusie idą! Zakładam jej jeszcze na noc pieluchę, ale w 99% przypadków rankiem okazuje się, że jest sucha:) A co za tym idzie - drastycznie w naszym domu spadło zużycie pieluch i mokrych chusteczek:) I dobrze!

Mój mały niejadek zaczął w końcu wykazywać zainteresowanie jedzeniem. Fakt, iż zapewne jest to związane z tym, że zaczęłam bardziej się starać i codziennie wyczarowuję z chleba, warzyw, serów i wędlin istne cuda, ale najważniejsze, że coś tam wpada do dusiowego brzuszka. Moje matczyne serducho ogromnie się raduje, gdy Nadunia siada mi na kolanach i pyta "co mi zrobisz na kolację/ śniadanko mamusiu?"

Obecnie wałczymy z katarem;/ Męczy ją od pond tygodnia i jakoś odpuścić nie chce;/ Dusia ciężko oddycha, kaszel ją męczy, nocami spać nie może. Teraz jest już lepiej, ale w zeszłym tygodniu obie ciężkie noce miałyśmy - ona, bo nie mogła oddychać i dusiła się, jak tylko przybierała pozycję horyzontalną, ja - bo do 4.00 - 5.00 nad ranem trzymałam ją na rękach w pozycji pionowej, by choć troszkę tlenu mogła złapać. Wówczas padała zmęczona i niespokojnie spała do rana. W przerwach karmiłam Tatiankę, która o 5.30 ostatecznie otwierała oczęta chętna i gotowa, by zaczynać kolejny dzień. Przez kilka dni chodziłam jak Zombie, czasem nie wiedziałam jak się nazywam, ale grunt, że już widać światełko w tunelu. Mam nadzieję, że do weekendu Nadusia wyzdrowieje, a Tatianka się do tego czasu od niej nie zarazi, bo w niedzielę mają odbyć się jej chrzciny...

Tatianka
Moja pogodna kruszynka z dnia na dzień staje się coraz bardziej mobilna. Ma zaledwie 4,5 miesiąca, a już posadzona na kolanach sztywno siedzi, stabilnie trzyma główkę. Od jakichś 2 tygodni przekręca się z plecków na brzuszek, leżąc na pleckach zatacza półokręgi. Także żegnaj wolności. Już nie ma opcji, by zostawić ją samą na łóżku, nawet nasze małżeńskie łoże (166 na 206cm) nie jest już dla niej bezpiecznym miejscem do odpoczywania. Coś czuję, że może szybko zacząć się przemieszczać;)

Poza tym Tatianka rośnie w ekspresowym tempie. Już nosi ubranka w rozmiarze 68 (rzadkość) i 74 (coraz częściej standard), a zatem musiałam powyciągać z szaf i szuflad ubranka, które Dusia nosiła mając ROK!!! Ludzie nie wierzą mi, jak im mówię, że kruszynka ma zaledwie 4,5 miesiąca. 

Jest mocno zainteresowana jedzeniem. Żywo reaguje na nasze posiłki, wyciąga łapki w stronę jedzenia i próbuje złapać coś dla siebie. Mam zamiar pokarmić ja wyłącznie piersią do czasu, gdy skończy 6 miesięcy, a później wdrożyć metodę BLW. Może tym sposobem unikniemy kłopotów z niejedzeniem. Choć Nadunia do czasu, aż ukończyła rok jadła wszystko, tylko później coś się jej pomieszało:(

Ech, mogłabym tak pisać i pisać, ale już zmęczona jestem. Dzisiejszy dzień mnie wykończył. Nerwy, stres, policja... Wczoraj kupiliśmy nowy samochód. D. przywiózł go ok. 21.30 i zaparkował na naszym osiedlowym parkingu, tuż pod blokiem. Rano zeszliśmy wszyscy na dół, by obejrzeć naszą nową furę i okazało się, że ktoś skasował nam lewy tył auta, poszedł błotnik, zderzak. Lampa strzaskana... Myślałam, że się popłaczę! Na szczęście w tym czasie na pobliskim pawilonie grupa robotników naprawiała dach. Panowie spisali numer rejestracyjny sprawcy, zanim ten zdążył uciec...

Ale o tym napisze już następnym razem...
 
 
Blogger Templates