No
właśnie, wg kanonów medycznych Tati, skończywszy 6. miesiąc życia i jak
dotąd żywiąca się jedynie maminym mlekiem, powinna zacząć smakować
nowości wszelakie pod postacią warzyw owoców i kaszek. No cóż...
Teoria
swoje, a Tati swoje. Jako zdeklarowana zwolenniczka mlecznego posiłku
głęboko gdzieś ma jedzenie pod inną postacią. Od dwóch tygodni staramy
się jej dawać nowe rarytasy. Mała zawzięcie usteczka zaciska i nijak nie
daje się przekonać, że są równie smaczne jak mleczko. A ja cierpię
troszeczkę, gdyż dziecię ruszać się więcej zaczęło, okręcać, obracać,
leżeć absolutnie nie chce, siedzieć jak najbardziej tak, tylko mnie mama
nie trzymaj! - a więc i zapotrzebowanie energetyczne ma większe. W
dzień i w nocy częściej ze mnie korzysta, a że nie przyzwyczaiła się
jeszcze do nowych białych nabytków w buźce, często nimi zahacza o moje
biedne brodawki;/ Zaciskam więc zęby [swoje:)] i wyczekuję dnia, gdy
Tatianka przestanie testować na mnie swoje kiełki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz