Wróciłam po strasznie długiej
nieobecności... Potrzebowałam tego... Poza tym jakoś czasu nie było, by przed
kompem siedzieć, a i wena jakoś mnie opuściła. Popadłam w jakąś taką rutynę i
monotonię dnia, więc opisywanie tych chwil wydawało mi się bezsensowne... Ale
już jestem, mam się dobrze i dziewczynki chyba też. Wakacje, wyjazd nad Bałtyk
naładowały moje akumulatory, ale po kolei...
Ostatni tydzień w Dźwirzynie spędziliśmy.
Pogoda cudnie nas rozpieszczała. I nawet ja, która nie znosi upałów, gorąca i
duchoty, czułam się świetnie. Dziewczynki - obie - niczym "stare
turystki" - dzielnie zniosły trudy podróży, a na miejscu szybciutko się
zaaklimatyzowały. Codzienne plaża, spacery, lody, pyszne lody;) W sprawach
diety mamy karmiącej folgowałam sobie mocno, jednak nie odbiło się to na samopoczuciu
Tatianki. I dobrze, bo mój organizm już się domagał surowych warzyw i obiadu z
kotletem z piersi z kurczaka. Gdy Nadunia miała dwa miesiące to było nie do
pomyślenia. Moje menu mocno ograniczały bóle brzuszka córci. Kurczak gotowany,
marchewka - oczywiście gotowana, ryż i chleb z masłem i wędliną drobiową. Zero
nabiału, surowych warzyw i owoców. Jak dobrze, że teraz nawet i czekolady i
orzechów mogę się najeść, a Tati nic nie dolega;)
Nadunia pięknie opalona. Włoski jej od
słońca rozjaśniały. Wygląda prześlicznie:) Nad morzem się rozbrykała, jednak
pozytywnie. Dużo czasu spędzała na powietrzu, biegała, śmiała się i radowała
ogromnie. Oboje z D., jak i dziadkowie, poświęcaliśmy jej mnóstwo uwagi i widać
było, że mała tęskniła za "byciem oczkiem w głowie" całej rodziny.
Bardzo obawiałam się spacerowania po głównej ulicy Dźwirzyna, gdyż było tam
mnóstwo straganów, kramików z "pierdołami", na które sprzedający
mieli nadzieję naciągnąć rodziców dzieci domagających się owych
"przydasiów". Do tego na
każdym kroku trampoliny, dmuchane zamki, baseny z kulkami. Istne szaleństwo.
Istny raj dla małych ludzi. Wytłumaczyliśmy Naduni, że wszystkiego mieć nie może,
ale zawsze może sobie obejrzeć to, co jest na owych straganach, usiąść na
koniku/ karuzeli itp. i szok. Nadunia przyjęła tłumaczenia i spacerując często
zaglądała na kramiki z uśmiechem, mówiąc "tylko sobie pooglądam
mamusiu" lub "tatusiu mogę usiąść na konika tylko tak na niby bez pieniążka?"
Moja kochana dziewczynka...
Tatianka zadziwiająco dobrze zniosła pobyt
tak daleko od domu. Jej rytm dnia całkowicie się przestawił, jednak mała
dostosowała się bez problemu do nowych godzin drzemek, posiłków, kąpieli. Mały
ciekawski bąbel nie ma ochoty leżeć. Absolutnie nie odpowiada jej pozycja
horyzontalna, tolerowana podczas drzemek i nocnego snu, była i jest nie do
przyjęcia w trakcie dnia. Domaga się noszenia i to w pozycji pionowej, pleckami
do "tragarza" a twarzyczką do otoczenia, żeby móc podziwiać uroki
świata. Pożyczyłam chustę od koleżanki i próbowałam nas zachustować, jednak po
kilkunastu próbach, spacerach i przechadzkach zrezygnowałam. Ewidentnie Tati
źle się czuła, płakała, protestowała. Wystarczyło ją odwiązać i odwrócić buźką
do otoczenia i już humor jej wracał. Jako dwumiesięczniak już sztywno trzyma
główkę i zaczyna podciągać ją jakby do siadu. Już się boję, jak będzie za kilka
miesięcy. Coś czuję, że może szybciej ruszyć na nóżkach niż jej starsza
siostrzyczka...
Fotki z wakacji później, gdy zgram je z
wszystkich aparatów i uporządkuję co nieco;)